środa, 22 lutego 2012

Czemu tak ponuro?


Jak to jest, że jedyna osoba, jaka się do ciebie uśmiecha w ciągu dnia, to Pani z warzywniaka? Co sprawia, że ludzie na naszych szarych i usłanych psimi gównami ulicach chodzą ze spuszczonymi głowami, sprawiając wrażenie jeszcze smutniejszych i zdołowanych tym, co się tu wyprawia?

Czasem myślę, że to kwestia klimatu i braku słońca. Łatwiej przecież narzekać, kiedy jest zimno i szaro-buro dookoła. Ludzie z cieplejszych stref klimatycznych są jakoś bardziej przyjaźnie nastawieni. Ale i w Europie są kraje, w których ludzie uśmiechają się do siebie i nawet mówią sobie „dzień dobry”, mimo że się nie znają. Naszą (polską) domeną jest narzekactwo wszelkiej maści. Nie wypada przecież odpowiedzieć na pytanie „co słychać?” po amerykańsku, że wszystko świetnie i jeszcze się uśmiechnąć. Mówi się raczej, że po staremu, albo „stara bida”, jakkolwiek nie kombinując bida brzmi bidnie i nędznie a nie radośnie.

Można się nawet do tego przyzwyczaić, bo doznałam ciężkiego szoku, kiedy Pani w warzywniaku szeroko się do mnie uśmiechnęła. Myślałam nawet, że ktoś za mną stoi może, jakiś jej znajomy, ale odwróciłam się i nic nie zobaczyłam. O co chodzi? A Pani jest po prostu uprzejma i chciała być miła. Dziwne, prawda?

Nie jestem socjologiem, ale przeprowadzam czasem taki drobny socjologiczny eksperyment, stojąc na czerwonym. Uśmiecham się szeroko do osoby w sąsiednim samochodzie. Często jest to dość duże zdziwko, ale czasem ktoś się oduśmiechnie, więc jeszcze nie wszystko stracone.

Opublikuję ten post, żeby się nauczyć, co i jak a potem może jakoś pójdzie. Od dawna miałam ochotę sobie popisać.